Rodzina i Przyjaciele "Morskiego Psa" - nr 1
1998 - 2001


4 listopada 2001

Mimo wiadomości z TV i radia o szalejącym sztormie - Hel wita nas słoneczną i niemal bezwietrzną pogodą.
Po całym dniu spacerów idziemy odpocząć do "Armady". Czas płynie tak miło, że nie zauważamy nawet że na dworze się sciemniło... Nagle kolejny wchodzący gość otrząsa się z wody i woła - "ale sztorm!"
Patrzymy przez okna - rzeczywiście - drzewa aż dygocą!!!
Późnym wieczorem idziemy do portu. Wiatr uderza niemal prostopadle do "małej plaży", fale z grzywaczami walą w falochron przelewajac sie nad nim pióropuszami wody - niemal jak z sikawki.
Na kutrach czuwają wachty, wszystkie jednostki stoją na wielu cumach, ale na szczęście ten kierunek wiatru nie jest dla helskiego portu groźny.
Nie ma mowy, żeby bez pełnej kąpieli dostać się na koniec mola. Cali pokryci kropelkami wody i dosłownie "inkrustowani" piaskiem idziemy spać uszczęśliwieni widokiem szalejącego żywiołu.
Rano sztorm już słabszy, ale dalej woda przelatuje nad falochronem - probuję robić zdjęcia ale to nie to...
Wybieramy się nad Bałtyk i leżymy na ciepłym piasku patrząc jak potężne fale walą w plażę a załamujące się grzywacze porywa w przeciwną stronę wiatr wiejący od brzegu!!! Szkoda, że nie ma amatorów do kąpieli... Beja nakryła kilka razy fala, ale on sobie z tego nic nie robi i z upodobaniem lata po płytkiej wodzie w strefie przyboju.
Po wielkich robotach działkowych, następnego niemal bezwietrznego dnia idziemy zbiorowo na Cypel, na "Czubek-czubka" i rzecz nieprawdopodobna!!! - znajdujemy tam bursztyny, nasze pierwsze bursztyny w Helu!!!

8 lipca 2001

W Helu istna inwazja sympatycznych jeży - jednego zaplątanego w starą siatkę ogrodzeniową uwalniam i wynoszę do lasu, drugi tupta po naszej parceli pod samiutkim oknem w biały dzień. Bej próbował go powąchać i szybko się zniechęcił... W potwornym upale i suszy, chmary białych motyli tańczyły w kroplach wody z naszego spryskiwacza na trawniku - widok jak z bajki...
W Fokarium w największym basenie coś w rodzaju mętnej zupy rybnej - podobno od tygodni nie ma możliwości naprawy pompy - aż trudno uwierzyć w to, w warunkach rosnącej konkurencji firm usługowych....
Przy budynku Leśnictwa postawiono kamień z piękną tablicą pamiątkową Batalionu KOP "Hel" walczącego tu w 1939 roku.
W Helu pustawo - skarżą się wszyscy hotelarze i restauratorzy, nawet w najbardziej popularnych lokalach wiekszość stolików wolna. Pogoda cudowna, upały, dzień najdłuższy - jak co roku! - ale Polacy przyzwyczaili się przyjeżdżać nad morze niemal wyłącznie w pierwszej połowie sierpnia i wtedy będą się wzajemnie deptać ..... BEZSENS!!! Najładniej jest tu w czerwcu i lipcu :-)))
Z początkiem lipca w porcie oddano do eksploatacji nowy pirs poprzeczny - bardzo starannie i sensownie zaprojektowany i wykonany, już stają przy nim jachty... Ostatniego dnia zmienne wiatry zagnały do basenu jachtowego gruby kożuch z glonów-sinic. Glony zaczęły gnić i smród w basenie jachtowym jest nieziemski - a nowy pirs blokuje niestety możliwość "wywiania" tego świństwa z portu. Trzeba zaczekać, aż wygnije samo do końca... :-((((

17 czerwca 2001 - post scriptum

...jeszcze jedno! - W Helu miło mnie powitały wydrukowane w "Helskiej Blizie" dwa (z przewidywanych trzech) odcinki artykułu o baterii "Schleswig-Holstein"(nr 9 i 11), który napisaliśmy wspólnie z Markiem Krzyczkowskim. To już moja druga publikacja o Helu po artykule o obronie Wybrzeża w Wielkiej Internetowej Encyklopedii WIEM!

17 czerwca 2001

Pierwsze co stwierdziłem to to, że w bezpośredniej bliskości "Psa Morskiego" buduje się aktualnie aż 7 domów!! To obecnie najbardziej rozbudowujący się rejon Helu... Ja rzucam się do pielenia ziemi od ulicy pod trawnik, przerywanego innymi pilniejszymi zajęciami. Instalujemy w końcu "prawdziwą" kuchenkę gazową, nowy zlewozmywak i modernizujemy cały kąt kuchenny. W chwilach przerwy relaksujemy się przy piwku i rybce na tarasiku u "Rudego Kota". Wracając zastajemy grupkę zaaferowanych dzieci przed naszą bramą - okazuje się, że znalazły tam jeża! Robię akcję ratunkową i wynoszę kolczastego do bezpiecznego lasu - kolce nie chronią przed samochodami, niestety...
Zjeżdżają całą grupą nasi cudowni Przyjaciele i już na parkingu "obrzucają" mnie mnóstwem ślicznych roślinek do zasadzenia i wspaniałym fotelo-łóżkiem do leniuchowania na słoneczku. Teraz już robota idzie z górki - ja ostatkiem sił kończę trawnik, oni robią klomb i sadzą roślinki - a potem na zasłużone, wspólne spacery... Do portu dobija jacht ze znajomymi na pokładzie - gościmy ich u siebie a potem odwiedzamy na jachcie - port jachtowy pełny!!!! Idziemy na piwo do przebudowanej "Tawerny Helskiej" - urządzona bardzo eklektycznie ale miło, świetne beczkowe piwo słowackie i sympatyczna suczka gospodarzy "Tigra". Spragniony Bej znów, jak dawniej mógł spać pod stołem...
Ostatniego dnia ruszamy w ogromny spacer plażą bałtycką - tylko Bej znosi go bez widocznego wysiłku - ale za to potem mamy wspaniały apetyt, na jeszcze wspanialszy obiad!

6 maja 2001

Tym razem przyjechałem Sam z Bejem, autem wypchanym przeróżnymi roślinkami przeznaczonymi do upiększania Psa Morskiego. Samotny dzień spędziłem ciężko pracując - przygotowując po zimie pokoje na majowy "najazd". Cala "Silna Grupa" - wraz z Moją Panią zwaliła się nastepnego dnia, zaczeły się gorączkowe przygotowania do obchodów Majowego Święta - niemal w stylu "Pomarańczowej Alternatywy"
Po bardzo urozmaiconych spotkaniach wstępnych wszyscy ruszyli do "Czynu Ogrodniczego" - nie zważając, że słońce już zaszło! Mimo sztucznego oświetlenia, dzięki naszym wspaniałym przyjaciołom sadzonki zaczęły tak szybko znikać w ziemi, że musieliśmy następnego dnia dokupić dalsze.... Oczywiście, żeby zachować TRADYCJĘ tylko kilka osób sadziło, a reszta opierała się na łopatach wspierając tamtych moralnie!
Dumni z zaliczonego "Czynu" zaczeliśmy obchody. Wyszorowane do białości oblicze WODZA patrzyło na nas z kredensu... Były plakaty, chorągiewki, przemówienia, toasty ...i trunki odpowiednich kolorów. Przebojem była czeska wódka "Łzy Stalina" - w kolorze denaturatu....
Wielką przyjemnością były przemiłe SMS-y od tych co nie mogli być z nami....
Wszystkiemu towarzyszyły szalone skoki pogody - od upału po lodowate, mroźne powietrze, znów upał, znów arktyczne ochłodzenie... i tak kilka razy w ciągu tygodnia!!!
Zaraz po świętach goście zaczęli gremialną ucieczkę z Helu, zostaliśmy porzuceni...... na szczęście nie do końca!
Spacery po okolicy, wycieczka do Tajnego Wojskowego Składu Ziemiaków, promenowanie po Wiejskiej i testowanie gdzie dają najlepszego dorsza i piwo z beczki uzupełnialiśmy pławieniem Bejciaka w Zatoce, wylegiwaniem się na plaży i oglądaniem jachtów dosyć licznie obecnych w helskim porcie. Była "Tawerna u Maćka" znów przeżywa generalne zmiany - w środku wyburzona ściana - nareszcie da się wejść od frontu do restauracji, ale wystrój raczej nie na nasz gust - a ceny jak w Mariocie.... Przed Tawerną podium z drewnianymi stołami i ławami - to chyba docenimy w lecie - jeśli piwo będzie tam tańsze od szampana, oczywiście...

8 kwietnia 2001

W piątkową noc witają nas potężne salwy od strony Cypla. Stada spłoszonych ptaków latają w ciemności i drą się wniebogłosy. Wygląda to na morskie ćwiczenia artyleryjskie. Zagadywani następnego dnia mieszkańcy Helu spali i nic nie słyszeli!!!
Rano idziemy do portu. Stoją tylko małe kuterki głównie z Kuźnicy. Mimo iż wiemy o tragicznej sytuacji "Kogi" - Gdańskiej Korporacji Handlowej sp. z o.o. i o trwającym tam rozpaczliwym strajku - nie widzimy żadnych znaków, że coś się tam dzieje.......
Budowa pirsu poprzecznego trwa - chroni już w pełni przed falami, choć jeszcze nie nadaje się ani do cumowania ani do spacerów. Na jego końcu umieszczono mrugające w nocy czerwone światło.
I nowość dla żeglarzy: nabrzeże jachtowe otrzymało w końcu kilka elektrycznych szafek przyłączeniowych dla jachtów!
Aktywnie pracujemy w ogródku przy domu - jest tak ciepło i słonecznie, że pracuję bez koszuli.
Wieczorem sprawdzamy helańskie plotki - Dawna "Tawerna u Maćka" zamknięta, nie świeci się nawet najmniejsza lampka, lokal od frontu całkowicie opróżniony - co nas tam teraz czeka????
Spotykamy na Kaszubskiej "stado" przemiłych i prześlicznych Malemutów (psy alaskańskie podobne do Husky, tylko większe) - dwoje dorosłych i czworo uroczych szczeniąt! A że my tym razem jesteśmy w Helu bez Beja, więc możemy sobie do woli porozmawiać z właścicielką tych piesków....

12 marca 2001

Na początek informuję wyraźnie - w FOCZARNI nie byliśmy i nie oglądaliśmy pierwszej urodzonej w Helu foczki - wiemy tylko, że jest odizolowana od zwiedzających. Spacerowaliśmy po Helu, pozdrawialiśmy znajomych, słońce przebijało się przez mgiełkę, wiał świeży, cudowny, wiosenny wiatr, w porcie puściutko - wszystkie niemal kutry na łowiskach - unosił się tylko zapach morza i ryby.
Uliczka przed naszym domem została cała jasno oświetlona rzędem nowiutkich latarni - widać każdą kałużę!! - no ale trzeba będzie zainstalować żaluzje, bo inaczej wrażliwsi nie będą mogli zasnąć.
Przed kilkoma dniami zmarł nasz najbliższy sąsiad Max Kamrath - ostatni przedwojenny Niemiec w Helu. Pozostawił po sobie wspaniały dom i parcelę, miasteczko huczy od plotek kto to odziedziczy....
Moim pierwszym zadaniem jest wymiana butli gazowej - okazuje się, że w obecnie Helu niemal co 50 metrów jest wymiana butli!
Po "przebalowanej" sobocie w niedzielę i poniedziałek szalejemy w ogródku przy wiosennych porządkach - pracy jest masa, ale dzieki uporowi i pracowitości M. i mojej skromnej pomocy plan zostaje przekroczony - i aż przyjemnie popatrzeć - i szkoda odjechać...

1 stycznia 2001

Droga przez cały Półwysep pokryta śniegiem - po raz pierwszy jedziemy wolniej niż nakazuja znaki drogowe! W Helu szok - niewiarygodne, jednak leży śnieg! To nasz pierwszy kontakt ze śniegiem tutaj.... Widać że to coś niezwykłego, bo tylko gdzieniegdzie nieśmiałe próby odśnieżania, wszędzie brodzi się w gęstej, mokrej śniegowej brei - już po chwili mamy przemoczone nogi. Starannie odśnieżona jest tylko jedna droga - dojazd Bulwarem do Straży Pożarnej. Mokry śnieg pada nieustannie.....
W najpopularniejszym chyba sklepie helskim - na Wiejskiej na wysokości Fokarium, otwartym niemal zawsze - pojawiły się nawet sanki!
W Helu aż wrze od informacji, że do pustostanów wojskowych będą przesiedlani z Trójmiasta lokatorzy niepłacący czynszów, czy też sprawiający innego rodzaju kłopoty. Cóż to - chcą z kurortu zrobić jakąś Kołymę? Mało tu jeszcze chuligaństwa, włamań, rozbojów i kradzieży???
Koło leśniczówki wycieto kilka drzew - w tym największą chyba w Helu gigantyczną, starą lipę. Szkoda, że tak łatwo poświęcono wyjątkowo piękne drzewo, ale podobno było trzeba....
Nadchodzi wieczór przełomu Tysiącleci - Sylwester. O pólnocy wychodzimy z szampanem przed dom. wszedzie pełno sąsiadow, wznoszą toasty, krzyczą, strzelają race. Chwilami jasno jak w dzień, huk jak w wojennym filmie! Witamy Nowy Rok toastem na świeżym powietrzu i potęznym rykiem mosięznej trąby - specjalnie nabytej na ten cel. Biedny Bej wciska się bokiem pod łóżko, potem próbuje schować się do składziku, i znów pod łóżko - widać tam jest bezpieczniej. Przed północą było istne SMS-owe szaleństwo - wysyłamy i odbieramy dziesiątki życzeń - po północy dzwonią z życzeniami ci najmilsi ...
W Nowy Rok idziemy nad Bałtyk - w lesie śnieg suchy i ubity, cisza, ośnieżone drzewa, cudownie! Na plaży przebłyski słońca, witamy się z świeżym wiatrzem i falą, Bej szaleje ze szczęścia, trzeba wracać.....

12 listopada 2000

Rano powitały nas dochodzące sprzed domu szczekanie i skowyty. Okazało się, że zamieszanie wywołuje spora czarna suczka, oganiająca się niezdecydowanie stadu psów - wielkich i mniejszych, kundli bynajmniej nie wyglądających na bezpańskie i super rasowych, jeden z nich nawet był z obrożą i w kagańcu! Przez cały pobyt w Helu ta grupa (codziennie się nieco zmieniająca) stanowiła tło naszych spacerów.
Przyjechali spece z METPOLU i mamy już w końcu nowe drzwi do garażu - montaż zrobili nad podziw sprawnie, dokładnie i szybko.
Pogoda nam sprzyja, wszystko kwitnie jak w lecie, zupełnie nieprawdopodobnie. W sobotę od latarni idzie Wiejską uroczysty pochód - orkiestra, oddział wojska, sztandary, oficjele i zwykli mieszkańcy. A zaraz za pochodem, zza jakiegoś krzaka wypada znajoma, oszołomiona suczka i z kłębem amantów zygzakami zdąża Wiejską za ludźmi.... W "Helskiej Blizie" wyczytaliśmy, że WŁADZE Helu (kolejny raz!) postanowiły uporać się z plagą bezpańskich psów - a więc psy będą wyłapywane PO UPRZEDNIM UPRZEDZENIU O TEJ AKCJI...
Czyli znów akcja nic nie da, bo każdy z "ulicznych" psów ma jakiegoś tam - pożal sie Boże - pana, który na codzień psa po prostu wyrzuca na ulicę.
W porcie pusto, silny wiatr, czuć swieży, niepowtarzalny, jesienny zapach morza i ryb, można stać tak bez końca, trzeba się naoddychać na zapas.
Idziemy na dużą plażę - pusto, czysto, cudownie, Bej szaleje aż piasek tryska fonntannami do góry....

22 października 2000

Pobyt niezwykle aktywny - także dzieki nowo poznanemu Markowi K. z Rodziną i KOTEM. Marek właśnie dokonał wielkiego czynu - wraz z synem wykonał pomiary i już rysuje cały bunkier działobitni najcięższego działa Schleswig-Holstein. Już wkrótce rysunek w "Helskiej Tawernie"!!!!
O ile wiem, jest to
pierwsza dokumentacja tego bunkra! - przynajmniej nigdzie i nigdy sie z taką - mimo usiłowań - nie zetknęłem. Razem w sześcioro błyskawicznie uprzątneliśmy ogród przed zimą - i w plener! Byliśmy także na "czubku-czubka" - jak mówi Rodzina Marka. Bej kąpał sie codziennie, wyszalał się na plaży jak rzadko!
Na koniec szok!............Jesteśmy na obiedzie w zaprzyjaźnionym lokaliku, rozmawiamy z Szefową i dowiadujemy się, że w naszym najbardziej ulubionym kiedyś lokalu, jest obecnie wstęp "tylko dla panów" itd, itp....
Idziemy zrobić wywiad - w pomieszczeniu od frontu skład mebli, wchodzimy dalej - wisi czerwona latarnia, siedzi bramkarz, okna szczelnie zasłonięte........ smutno...

6 sierpnia 2000

Weekend pod znakiem wizyty Prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego z żoną Jolantą w Helu. My oboje niestety zapracowani - M. pierze i sprząta, ja robie drobne naprawy i staram się pomóc i tylko dzieki biegowi do sklepu udało mi się zobaczyć Panią Prezydentową (popularnie mówimy o niej "Jolka" - ale to wyraz sympatii, a nie grubiaństwa!), która siedziała z kilkoma osobami przy pięknie nakrytym stole na werandzie kawiarni p.Gafkowej - a przy stoliku obok siedziały Ciotki M. i nasi serdeczni przyjaciele L. !!! Prezydent był wtym czasie w Ratuszu, a ja niestety z wywalonym ozorem musiałem pędzić do domu, do pracy.... Właśnie L. narobili zdjęć z prezydencką parą i dostali dla wszystkich autografy obojga Państwa Kwaśniewskich, a ciotki zachwycone rozmawiały z nimi i z p.Danutą Waniek. Hel pełen uprzejmych i nienarzucających się "borowików" mówiących ciągle do własnych zegarków - jak w filmie o Jamesie Bondzie! Tylko jakieś mikre te chłopaki.....ale pewnie i tak jednym palcem powstrzymają każdego!
Wyjechali już niestety S. - nasi przyjaciele zza morza - bardzo ich wszyscy polubili....

30 lipca 2000

Wieczorem w porcie tłumy do późnej nocy - na nabrzeżu czynny jest bar, wszędzie mnóstwo spacerujących - niestety kontenery sanitarne na nabrzeżu zamknięto o 22 godzinie na potężną sztabę......
Słońce, plaża, piwo.... a w Warszawie pada deszcz!

2 lipca 2000

Już po przyjeździe – pierwszy szok. Mimo późnej pory biegnę na piwo do Maćka – a tam w całym lokalu trwa remont i to o godz.1:30 w nocy! Czyżby Maciek sprzedał jednak Tawernę i bez pożegnania, bez słowa powiadomienia wyniósł się z Helu?
W ciągu następnych dni poznajemy nowych właścicieli - po pracy dzień i noc uruchamiają restaurację 1 lipca, reszta ruszy sukcesywnie. Zmiany w wystroju lokalu wyglądają korzystnie, właściciele mili, pierwsi goście chwalą kuchnię - zobaczymy co dalej!
Ma się obecnie nazywać "Tawerna Helska"(sic!!!) - już widzę kolejne nieporozumienia związane ze zbieżnością nazwy mojej strony WWW i tego hotelu!
Odwiedzamy nowy lokalik ARMADA (niemal naprzeciw "Maćka"), zbudowany w expresowym tempie, z bardzo sympatycznym wystrojem wewnątrz.

Scena przy Muzeum została zdemontowana. Nabrzeże bez barków i piwiarni - martwe......
Stawia się dla TV scenę-gigant wspartą na piasku plaży, z widokiem na Zatokę w tle. Przy budowie konstrukcji dla TV wre gorączkowa praca. O piątej rano ryczą syreny - morze znów okazało się żywiołem i zaatakowało gotową już estradę - zaczęła osuwać się do wody! Ściągnięto strażaków z całego półwyspu. Od świtu aż do końca transmisji brodzą po pas w zimnej sfalowanej wodzie i układają setki worków z piaskiem, żeby uratować transmisję TV. W końcu transmisja rusza . W tle sceny - przesuwają się ciągle wyraźnie wynajęte dwa okręty wojenne, trzy wielkie kutry i zrekonstruowana żaglowa Pomeranka.
Specjalny pociąg "Transcassubia" dowozi delegacje Kaszubów z okolicy. Delegacje wysiadają na dworcu i w pochodzie idą pod scenę, wszędzie mnóstwo policji, blokada ruchu - straszna zadyma, a tymczasem pusty pociąg przejeżdża przez Fokarium i też wjeżdża przed scenę! - otóż odbywa się próba wjazdu i powitania "oficjeli" bezpośrednio przed kamerami. Pociąg wycofuje się poza zasięg kamer.
Uwaga - już za minutę, ruszamy!!! Znów wjeżdża pociąg zasłaniając widok większości z widzów, ale organizatorom to nie przeszkadza! - przed kamerami wita się oficjeli chlebem i solą, prawi się okolicznościowe komplementy. Prowadząca Pani Młynarska usiłuje błyszczeć dowcipem (hmm...) i znajomością kaszubskiego - ale tylko do kamer. Ludzie licznie zgromadzenie na nabrzeżu się nie liczą. Oficjeli wozi się wojskowym kuterkiem po Zatoce. A pod estradą, zlani spienioną wodą ciągle walczą strażacy... Zaledwie kończy się każda z transmisji, TV wyłącza muzykę z playback'u, zapada cisza, zebrane na estradzie zespoły ludowe stoją w milczeniu i przebierają nogami, nikt nawet słowem się nie odezwie do publiczności. I tak aż do następnego wejścia na antenę! Zrażeni lipą, idziemy zwiedzać okręty stojące w basenie jachtowym - trałowiec i ścigacz.

"Specjalista" z FIRMY instalatorskiej z Pucka zamontował u nas agregat hydroforowy. Zmieniał układ rur trzy razy, a agregat co napompuje to woda wraca do sieci z powrotem! - i do tego warczy jak jasny gwint....
Nasze nowe ogrodzenie wkońcu jest już "niemal" skończone i wygląda bardzo ładnie. Wspaniały nocny spacer z naszymi Przyjaciółmi po porcie...

7 maja 2000

Początek był bardzo ciężki - podstępny atak kamnicy nerkowej powalił mnie na równy tydzień. Szpitale, badania, tony leków, zastrzyki... Ciężko było wytrzymać.
A na dworze pogoda nieprawdopodobna - jak uczono mnie w szkole - właściwa do klimatu KONTYNENTALNEGO (w Helu!)
W nocy temperatura spadała nagle do 6 stopni przy krystalicznie czytym niebie, w dzień upały nie do wytrzymania. Plaża pełna jak w sierpniu, sporo ludzi nawet się kąpało, my tylko brodziliśmy po wodzie, żeby jakoś znieść upały. Jeden dzień kompletnie bez wiatru - morze jak staw, wszyscy plażowicze leżący jak najbliżej wody, ale i tak długo wytrzymać się nie udawało. Zjechali nasi wspaniali przyjaciele i pomagali nam we wszystkim, tak że atmosfera (już po ustaniu ataków kamnicy..) była cudowna.
Foczarnia działa już w pełni - niestety źle wróżymy kołowrotom do pobierania opłat - już obecnie powstają tam zatory, a przejście w bagażem w ręku zakrawa na dużą sztukę.
Rozpoczęły się w końcu prace przy naszym porządnym ogrodzeniu, zaczyna to wyglądać bardzo ładnie.

9 kwietnia 2000

Podmuchy lodowatego wiatru nie przeszkadzały nam się rozkoszować pogodą, morzemi i Helem. W porcie rozpoczęto (w końcu!) budowę porzecznego pirsu, który będzie osłaniał basen żeglarski przed falowaniem przy niekorzystnym wietrze. Fokarium bardzo wypiękniało - otwarto już basen z podwodnymi oknami do oglądania foczych igraszek. One same leniwe i wyraźnie przejedzone, posypiały na słoneczku lub bawiły się rzucanymi im rybami, ku wyraźnej uciesze publiczności. Prace ogródkowe i porządkowanie domu po zimie uprzyjemniliśmy sobie spotkaniami ze znajomymi.

3 stycznia 2000

Hel powitał nas ciepłym wiatrem i resztkami topniejącego śniegu. Koło Domu Rybaka cały rząd starych drzew wycięty - albo skutki grudniowego huraganu, albo w końcu wytyczają nową drogę dojazdową przez okoliczne wertepy. Idziemy na spacer do Kolonii Rybackiej (między torami kolei a Portem Wojennym). Wszędzie walają się pozostałości powodzi - ogromne ilości worków z piaskiem, jedni je wyrzucają poza obejście, inni przeciwnie - starannie układają w poprzek zagrożonych drzwi...
Na wieży Ratusza pojawił się piękny zegar - w południe pędzimy posluchać hejnału Helu napisanego specjalnie przez jednego z helskich nauczycieli. Potężne, przejmujące (i bardzo głośne - przy braku wiatru!) dzwięki kilku trąbek, melodia bardzo dziarska, porywająca, typu nieco wojskowego ... Z pewnością będzie to duża atrakcja turystyczna. Żeby jeszcze z okienka na wieży wychodziły jakieś figurki - już widzę tłumy filmujących czekające na wybicie południa! Kurant zagrał po raz pierwszy o północy, w Sylwestra, ale niemal nie był słyszalny, tyle strzelało petard, rakiet i sztucznych ogni.
Stolarz założył na nasze dwa okna okiennice z desek - jak w starym wiejskim domu. Wyszło to bardzo ładnie, trzeba będzie jeszcze pomalować na świeżo mur, ale to już wiosną. U naszych sąsiadów kładą piękny, blaszany dach......Kiedy i nas będzie też na to stać...

15 listopada 1999

Świąteczne obchody, do których od dawna przygotowywaliśmy się całą grupą, zostały przygaszone przez dachowanie samochodu naszych przyjaciół zdążających do nas drogą przez Rypin.
Na szczęście -cudem! - nic im się nie stało i poza małym guzem na głowie E. wyszli bez szwanku. Tak że na zmianę martwiliśmy się, że nie ma ich z nami i cieszyliśmy się, że są zdrowi. Pogoda ładna, słoneczna - choć zimny wiatr od Zatoki utrudniał chwilami rozkoszowanie się spacerem. No a w "kraju" oczywiście w tym czasie lało!
Z rzeczy przykrych - plaga włamań i dewastacji, m.in. okradziono naszych sąsiadów, a naszym przyjaciołom skradziono i zdemolowano auto.
Szklana piramida nieco zdekompletowana spoczywa na podwórzu Stacji Morskiej UW i jak się dowiedzieliśmy posłużyła do nakręcenia kilku odcinków telewizyjnych o życiu Bałtyku.
Z hasłem "Nigdy więcej nie pojedziemy do Rypina" pożegnaliśmy gościnny Hel i wjechaliśmy w deszcz.....

27 września 1999

Cudowna letnia pogoda, mimo początku kalendarzowej jesieni. Dwa przedpołudnia leżeliśmy na plaży, Bej szalał w wodzie i tarzał się w suchym i ciepłym piaseczku, ja posypiałem, a moja Pani czuwała nad nami oboma. Ludzi na plaży sporo, niemal jak w poczatkach lipca. Spotkania towarzyskie i niezbędne prace w domu pochłonęły resztę czasu. W porcie zauważyliśmy, że sympatyczna, pękata motorowka do wynajęcia otrzymała imię "Oczko" - no tak, jak się ma numer "Hel-21", to rzeczywiście nazwa się narzuca. Na piasku plaży naprzecw fokarium przez kilka dni i nocy (!) wrzała gorączkowa praca - filmowcy zbudowali w światłach reflektorów gigantyczną szkalną piramidę, ustawili obok potężne lasery - wygladało to cudownie na tle nocnego nieba. Niestety musieliśmy już odjechać i nie poznaliśmy dalszego ciągu...

31 maja 1999

Pojechaliśmy tym razem z większą grupą przyjaciół - ale choć chcieliśmy tylko leniuchować w dobrym towarzystwie, to jak zwykle praca pchała się do rąk, a wiadomo, że w "silnej grupie" pracuje się lepiej. Nie brakowało także innych atrakcji - tegoroczna procesja Bożego Ciała była przyćmiona przygotowaniami na przyjazd Papieża. Oprócz wystroju domów szykowano kutry i łódki, które po raz pierwszy miały wziąć udział w wielkiej paradzie morskiej na cześć Gościa. Specjalnie na tę okazję, z opracowano udziałem etnografów stroje kaszubskie - warto aby stały się tradycją.

Spacery przy pięknej pogodzie, bezwonne tym razem fokarium (może mieliśmy zwidy?) no i powrót do zdrowia Beja - widząc murek małej plaży tak się wyrywał do morza, że pozwoliliśmy mu na wodne szaleństwa. Mimo późnej pory dnia, dał efektowny pokaz w obecności wielu postronnych widzów, a następnie zdjęty przeze mnie z murku, ze względu na chore łapy (hm...) natychmiast na niego bez wysiłku wskoczył ponownie.!!!
Odwiedziły nas dwie prześliczne żeglarki i przy pomocy urządzenie wielkości kalkulatora podały mi pozycję geograficzną "Psa Morskiego" (N54o36,220;E18o48,270)
.

W nocy popędziliśmy do portu zwabieni górującymi nad wszystkim masztami. Przy nabrzeżu stała "Pogoria", potężna, wspaniała i majestatyczna w małym helskim porcie. Szkoda tylko, że wychodka czy prysznica w porcie dalej nie ma, że nieznani "miłośnicy Helu" zdemolowali oświetlenie nabrzeża i wszystko, co na nim dało się urwać lub zniszczyć. Kontrastuje z tym wielki i bogato wykończony budynek magistratu - jak niektórzy mówią "pałac burmistrza". Na inne rzeczy widocznie już nie starczyło pieniędzy, skasowano nawet jedyny w mieście i okolicy posterunek policji!

5 maja 1999

Mieliśmy wspaniałą i bardzo nietypową pogodę - było bardzo zimno w nocy - gorąco w dzień i niemal bezwietrznie. Siedzieliśmy na helskim Forum przed barkiem AMBRA i przez okres wypicia dwu piw i dłuższych pogaduszek z przyjaciółmi obserwowałem chmury stojące nad lądem - przez cały ten czas niema się nie poruszyły !!! A nad nami czyste niebo i palące słońce..... (spaliłem sobie głowę na indianina)
Druga osobliwość jest mniej ciekawa - jedno z piw dostaliśmy w tak brudnej i polepionej szklance, że coś
takiego widziałem po raz pierwszy w życiu. Nie chcąc sobie psuć humoru wytarłem chusteczką krawędź szkła i starałem się o tym nie myśleć.
Fokarium - dopiero co myte - śmierdzi potężnie! Nie wiem, czy związane jest to z foczymi godami, ale wytrzymać trudno
i nie zazdroszczę mieszkającym po zawietrznej pracownikom Stacji Morskiej. Co będzie latdo Ursynowa dojechaliśmy aż o 2 w nocy..

7 kwietnia 1999

Przyjechaliśmy nowym, czerwonym nabytkiem - same zalety poza jedną - żre jak czołg, a więc nasza załoga (i pies oczywiście) ochrzciła go "RUDY" Już pierwszego wieczoru Bej rozciął sobie łapę na jakimś szkle, więc zbiorowe spacery i kąpiele w morzu trzeba było odłożyć na kiedy indziej. Rano Hel znów nas powitał słońcem i cudowną pogodą. Wszędzie wielkie porządki przedsezonowe. W fokarium w pustych basenach leżą leniwie Balbin i Joel pokryte liniejącymi kępkami zeszłorocznej sierści, cztery focze panienki skaczą po pustym baseniku i wdzięczą się do widzów, a w basenach pracownicy Instututu Oceanografii myją ścianki i dno wodą pod ciśnieniem. Obok wrą prace wykończeniowe przy fokarium, kręcą się masy robotników, jeżdżą samochody, walą młoty pneumatyczne, a foczki traktują to zupełnie obojętnie....
W porcie kończą prace przy wewnętrznym molo, oddzielającym basen rybacki od jachtowego, "Sandra" jeszcze w rybackim rynsztunku, jest starannie myta - to już chyba przygotowanie do wycieczek z turystami. Pawilonik kapitanatu portu też jest starannie szorowany - żeby tak wszyscy Helanie wzięli z tego przykład!
Cudownie świeże powietrze, którym się upajamy chwilami nasyca się zapachem wędzonych ryb, a chwilami, na Wiejskiej, niestety znowu - wyziewami z kanalizacji...
Ciekawe, kiedy rajcy miejscy skutecznie się za ten problem wezmą. Ratusz już niemal całkiem gotowy - ogromna sala z widokiem na port już czynna, może i otoczenie do sezonu wróci do dawnej urody.
Tak pięknie, tak sympatycznie, jaki żal wyjeżdżać!

24 stycznia 1999

Przyjechaliśmy do Helu oboje potwornie zagrypieni, bez Beja ale za to z potworną ilością bagażu. Choroba i zmęczenie zmogły nas szybko - o 8 wieczorem spaliśmy jak dzieci... i tak do 10 rano! Rano powitał nas krzyk mew, poszczekiwania psów i niestety pochmurne niebo. Na małej plaży nietypowy, południowo-wschodni wiatr przywiał atrakcję - dziesięć dorodnych łabędzi. Przy nich uwijała się grupka dzieci wtykająca wyraźnie przejedzonym łabędziom chleb.

Całe przedłużenie ulicy Leśnej wiodące nad "duże morze" ktoś niezwykle starannie ogrodził okrąglakami. Wrażenie dosyć ponure, bo idzie się jak przez korytarz dla bydła, a starzy Helanie znów wspominają płoty wojskowe ze stalinowskich czasów...

No a poza tym, znając niektórych przedstawicieli miejscowej młodzieży, której "zamiast mózgów wyrosły tylko bycze karki" (jak powiedziała jedna nasza znajoma)
- to dzieje tych płotów będą krótkie...

Śpimy i oddychamy głęboko, żadnych odwiedzin, nie poszliśmy nawet do Maćka.

30 listopada 1998

Przyjechaliśmy do Helu (moja Pani, Bej i ja) wyjątkowo, jak na nas wcześnie, bo jeszcze przez zmrokiem. Po drodze miejscowości jak wymarłe - a już szczególnie okropna Jurata, której nawet brak ludzi i samochodów nie poprawia urody. Port w Jastarni pokryty lodem, lód wszędzie od strony Zatoki na trasie Władysławowo-Jastarnia. Dojeżdżamy! Dom na szczęście zastaliśmy w najlepszym porządku, termostaty działały, wewnątrz sucho, z ustawionych 10 stopni prędko nagrzaliśmy do "ludzkiej" temperatury.

Było tak sympatycznie, że tego wieczoru nigdzie się nam nie chciało iść. Bej, który radosnymi piskami powitał wjazd do Helu (zaczyna szaleć z radości w okolicy "Admirała") latał radośnie po śniegu a potem legł na zasłużony odpoczynek na kanapie. Około 10 wieczór wziąłem go na spacer - Bej uważa działkę za część swojego domu i na poważniejsze sprawy trzeba wyjść z nim z działki. Dochodzimy do bramy - i nagle szokuje mnie silne światło na śniegu od strony wiecznie ciemnej ulicy! Z miłym zaskoczeniem stwierdziłem, że na domu naprzeciwko "Morskiego Psa" pali się latarnia, nieczynna od niepamiętnych czasów....

W sobotę rano ruszyliśmy na miasto - moja Pani do fryzjera, a ja z Bejem na spacer.

Lekki mrozik i leżący wszędzie śnieg. Słoneczko niestety za chmurami, nad miastem snują się pachnące dymy z wędzarni. Idziemy do "Foczarni" jak mawia nasz znajomy. Znudzone brakiem widzów foki witają nas entuzjastycznie, prychają i poszczekują , usiłują obejrzeć Beja... a on oczywiście usiłuje od nich uciec....

W pustym porcie na nielicznych kutrach gorączkowy ruch, wszędzie unosi się silny zapach świeżej ryby, mewy objedzone do wypęku. Bej usiłuje się wytarzać w resztkach ryby wyplutej przez mewy na molo - ledwie go powstrzymuję...

Już z moją Panią idziemy na obiad do "Maćka" - pusto, jesteśmy sami na sali. Po obiedzie znowu na spacer. Foki, port...., na Wiejskiej wiele lokalików nieczynnych, ale ludzi sporo. Zamknięta "Izdebka", "Jak u Mamusi" zlikwidowany. Wieczorem siedzimy w "Fiszeri" i w dobrym towarzystwie popijamy drinki. Chodzimy i oddychamy głęboko - smutno wyjeżdżać!

Od tego miejscia w górę zaczynają się zapisy moich relacji....


Wizyta u "Psa Morskiego" ->