• Opublikowano w: Kwartalnik historycy.pl NUMER 4 (4) PAŹDZIERNIK - GRUDZIEŃ 2002
• Publikacja w "Helskiej Tawernie" - http://hela.com.pl za zgodą Autora - © Robert Gucman
[Robert Gucman - (1976) historyk, absolwent Uniwersytetu
Warszawskiego, specjalizuje się w historii nowożytnej]
© Robert Gucman
Życie codzienne na Helu w dniach
oblężenia we wrześniu 1939 roku
Żołnierze i marynarze broniący Helu we
wrześniu 1939 roku zapisali jedną z najpiękniejszych
kart w dziejach oręża polskiego. Ich zmagania
opisywało wielu historyków. Rekonstruowali oni jednak
zazwyczaj tylko militarny aspekt obrony Helu; pomijali
zaś niemal zupełnie warunki, w jakich przyszło polskim
obrońcom odpierać niemieckie ataki z powietrza, lądu i
morza. Ja chciałbym zająć się właśnie "życiem
codziennym" w "Rejonie Umocnionym Hel" we
wrześniu 1939 roku.
Omawiając obronę Helu w 1939 r. warto
trochę miejsca poświęcić warunkom, w jakich walczyli
marynarze i żołnierze, a także jak żyło się wtedy
mieszkańcom Helu, którzy zrezygnowali z ewakuacji i
pozostali na półwyspie. Co jedli, co robili, gdzie
spali? Jak bardzo starali się zachować w czasie
oblężenia pozory normalności? Oto pytania, na które
odpowiedzi zachowały się we wspomnieniach obrońców.
Najcelniejszym chyba cytatem będzie tu stwierdzenie
dowódcy 2 Morskiego Plutonu Żandarmerii, kpt.
Bolesława Żarczyńskiego, który tak opisywał życie
na Helu we wrześniu 1939 r.:
Chociaż wioska Hel była ciągle
atakowana przez lotnictwo nieprzyjacielskie (...) i
pozornie wyglądała na opustoszałą, jednak w niej
koncentrowało się życie frontowe. Funkcjonowały tam
bez przerwy: szpital, piekarnia, rzeźnia,
kwatermistrzostwo z całym swoim inwentarzem żywym,
zapasami prowiantu, furażu i kasą. Czynne były poczta
i gospoda żołnierska (...) Nie opuścił też swojej
placówki badawczej kierownik Stacji Meteorologicznej
(...) Moczulski. Wykorzystywał on przerwy w nalotach i
regularnie po trzy razy dziennie wypuszczał w górę
swoje baloniki, dokonując pomiarów temperatury (...)
Uzyskane dane podawał teraz nie do Warszawy, (...) lecz
do sztabu obrony na Helu (1)
Jednym z założeń planu mobilizacyjnego
była przymusowa ewakuacja cywilnych mieszkańców Helu.
Rozpoczęła się ona 30 września. Mieszkańców Helu
podzielono na dwie grupy. W jednej znaleźli się ci,
którzy zdecydowali się na wyjazd z Pomorza. Mieli oni
pojechać na Polesie. Druga grupa składała się z tych,
którzy woleli tzw. "ewakuację bliską". Ludzi
tych wywieziono koleją z Helu i już po kilku godzinach
umieszczono w Pucku. Wielu rybaków, którzy znaleźli
się w tej grupie, wysiadało wcześniej. Znaleźli oni
schronienie u swych rodzin w miejscowościach, których
nie objęła przymusowa ewakuacja (2)
Przeznaczeni do ewakuacji zajmowali
wagony, w których przyjechali na Hel rezerwiści.
Porządku na stacji pilnowali żandarmi z 2 Morskiego
Plutonu Żandarmerii. Jego dowódca, kpt. Żarczyński
wspominał:
W ostatnich dniach sierpnia 1939 r. kolej
została zmilitaryzowana. Na stacji w Helu rozkazy
wydawał wojenny komendant dworca; był nim ppor. mar.
Syczyło
Zarządzona ewakuacja spowodowała
panikę wśród mieszkańców Helu. Obserwowało się
chaotyczną bieganinę i płacz kobiet, zdążających z
tobołkami na dworzec, prowadzących ze sobą dzieci.
Słychać było tu i ówdzie nawoływania
żandarmów, przynaglających do pośpiechu. Na dworcu z
powodu wielkiego naporu ludności trudno było utrzymać
porządek. Wszyscy naraz tłoczyli się bezładnie do
wagonów co wymagało bezwzględnego i zdecydowanego
wystąpienia porządkowych patroli żandarmerii, aby nie
dopuścić do wypadków w tłumie.
(...)Na innych stacjach wybrzeża są
podobne sceny. Ludność tłoczy się w popłochu do
przejeżdżających w kierunku Gdyni pociągów.
Szczególne zamieszanie robią letnicy, którzy
niepotrzebnie przyjechali latem do nadmorskich ośrodków
wczasowych. Teraz wszyscy naraz chcą uciec przed wojną
do domu (3)
Żarczyński wspominał, iż w czasie
ewakuacji nadeszła wiadomość o zaduszeniu na dworcu
kolejowym w Gdyni kilku dzieci. Postanowiono zapewnić
podróżnym bezpieczeństwo również i w drodze. Do
każdego pociągu wsiadali żandarmi, którzy dbali o
porządek podczas podróży i przesiadek na peronach.
Wracali oni na Hel statkami żeglugi przybrzeżnej (4)
Ostatniego dnia pokoju ewakuacja
napotkała na różne przeszkody. Nie wszyscy chcieli
zostawiać dorobek życia i uciekać. Mieszkańcy
półwyspu wymykali się ukradkiem z dworców i wracali
do domów. Wierzyli, że i tym razem wszystko
"rozejdzie się po kościach".
Wiele osób dobrowolnie decydowało się
na pozostanie na terenie Rejonu Umocnionego Hel.
Najczęściej decyzje takie podejmowały rodziny
zawodowych marynarzy bazujących na Helu przed wojną i
tu mieszkających. Zgodę na ich pozostanie musiał
jednak wyrazić jego dowódca, kmdr Steyer. Nie robił on
jednak większych trudności i chętnie wydawał takie
zezwolenia. Liczbę tych, którzy pozostali na Helu kpt.
Bolesław Żarczyński szacował na kilkadziesiąt osób.
Przygotowującym się do walki
marynarzom, członkom Korpusu Ochrony Pogranicza (KOP) i
ludności cywilnej należało zapewnić wyżywienie. W
maju 1939 Komenda Portu Wojennego w Gdyni stworzyła plan
zaopatrzenia Rejonu Umocnionego w żywność. Zgodnie z
jego postanowieniami miały tam zostać przekazane
artykuły spożywcze, które starczyłyby na trzy
miesiące obrony. Kilka dni przed wojną zdecydowano
ostatecznie, iż w Helu powinny znajdować się zapasy na
80 dni dla ok. 5 000 ludzi. Pojawił się jednak pewien
problem. Na Helu nie było w owym czasie magazynów,
które pomieściłyby takie ilości jedzenia.
Postanowiono zatem w poewangelickim kościele stworzyć
główny magazyn. Przystąpiono również do kopania
ziemianek, mających zastąpić prawdziwe przechowalnie.
Mimo starań nie udało się ich wykończyć przed
wybuchem wojny. Problem składowania żywności
rozwiązał się jednak sam. Intendentura nie zdążyła
bowiem zwieźć na Hel całego zapasu. Brakowało mąki i
mięsa (5)
Niewielkimi zapasami żywności
należało dysponować tak, by starczyły one jak
najdłużej. Intendentura wydzielała więc kucharzom
poszczególnych oddziałów niewielkie porcje. Ci
przygotowywali posiłki, które miały co prawda
przewidzianą regulaminami wartość odżywczą, ale nie
zaspokajały głodu walczących ludzi. Marynarze
narzekali na kartach swych relacji na słabe wyżywienie.
U nasady półwyspu, na pierwszej linii,
sytuacja była najtrudniejsza. Kpt. mar. obs. Eustachy
Szczepaniuk, który dowodził oddziałem pieszym MDLot.,
wspominał że dowództwo nie przyznało mu praw do
dokonywania rekwizycji. W czasie pierwszego tygodnia
wojny musiał część ludzi z oddziału wysyłać do
okolicznych wiosek na zakupy. Innych zatrudnił przy
oprawianiu świń i przy wypieku chleba (6). Na domiar
złego prowiant na posiłki na pierwszą linię można
było dostarczać prawie wyłącznie w nocy. Kmdr Steyer
tak opisywał kłopoty z dostarczaniem jedzenia
walczącym:
Prawda, że terminowe dostarczanie
dziennych racji do rozproszonych jednostek na długiej
kiszce półwyspu nie było łatwym zadaniem. (...)
Kolejka wąskotorowa istniała i działała tylko na
terenie pokojowym Rejonu Umocnionego. Dalej ku nasadzie,
poczynając od Juraty, trzeba było przeładowywać
"porcje" z wagonetek na nieliczne wozy
"kopików", przy czym wozacy nie byli
nastawieni zbyt ochoczo do terminowego załatwiania
dostaw. Byle nalot, a już wozy zjeżdżały z drogi, a
tym bardziej z szosy, pod zbawienne konary sosen. W nocy
dostawy były uniemożliwione przez liczne leje i wyrwy.
Spóźniano się najczęściej w obu kierunkach, czyli po
"porcje" i z "porcjami". Linia miała
więc powody do klątw (7)
Jak wspominali obrońcy, w czasie
pierwszego tygodnia wojny wydawano papierosy i wino.
Wypicie przydziałowego alkoholu stało się w
niektórych oddziałach swego rodzaju codziennym
świętem. Mat. Witold Hubert, który dowodził drużyną
wchodzącą w skład baonu "Hel" tak
wspominał:
Na wysokości linii, w odległości
około 30 m. od schronów - okopów ze strony Zatoki
Puckiej, znajdowała się pusta i opuszczona oraz
zdewastowana willa "Marysieńka", (...) w
pierwszych dniach, we wrześniowym jesiennym słońcu w
tej willi i przy niej organizowaliśmy poobiednie sjesty,
połączone z wypaleniem fasowanego Wiarusa oraz wypiciem
lampki wina. Jednak te szlachetne rozrywki musieliśmy
szybko przerwać, gdyż jakiś samolot wywiadowczy
zaobserwował nas (...) (8)
Marynarze, którzy mieli przygotowywać
posiłki dla swych kolegów, często musieli sami
organizować zaopatrzenie. W opuszczonych domach, willach
czy szkołach udawało się niekiedy znaleźć zapasy
zimowe. Jednym z takich "odkrywców" był
kucharz z ORP "Jaskółka", mat Władysław
Urbaniak. Po "wylądowaniu" dywizjonu
trałowców w Jastarni mat poszedł do miasteczka w
poszukiwaniu kwatery na kuchnię. W opuszczonej szkole
znalazł dobrze wyposażoną kuchenkę. Po zajęciu
budynku przez załogę trałowca przyszedł czas na
dalsze zwiedzanie. Władysław Urbaniak wspominał:
Wraz z porucznikiem rozbijamy drzwi
prowadzące na piętro. Wchodzimy i zostajemy mile
rozczarowani. Elegancki salon, radio itd. Po kolei
wyważamy wszystkie drzwi. Jest druga kuchnia i pokój
koło kuchni. Wchodzimy. Pod stołem stoi z trzydzieści
flaszek z jakimś sokiem, dziesięciolitrowy balon z
winem, jakieś dwa kible ogórków, słoiki z powidłami.
No, no, co za niespodzianka. Naturalnie rekwirujemy to
wszystko, a ja dostaję rozkaz zamieszkania w tym pokoju
i będę odpowiedzialny za te specjały (9)
Czasami kucharzy wyręczali koledzy,
którzy chodzili w helskie lasy na polowania. Niekiedy
udawało się im ustrzelić dziczyznę, częściej jednak
wałęsające się bezpańskie świnie, które
pouciekały z opuszczonych zagród. Wspomnienie o nich
przekazał na kartach swych wspomnień kpr. A. Seroka
Innym sposobem zakupu żywności były...
zakupy w sklepikach. Obrońcy Helu wspominali jednak, iż
kupcy tylko podczas pierwszych dni otwierali swe sklepy.
Korzystali wtedy z ogromnego popytu i podbijali ceny.
Później jednak nie chcieli wyprzedawać swych zapasów.
Być może przewidywali, iż mogą się one przydać im
samym. Szczególnym wzięciem cieszył się w tych dniach
alkohol. Jego zapasy szybko znikły ze sklepowych
półek. Przemyślni marynarze potrafili jednak zdobyć
pokaźne zapasy mało szlachetnych, lecz za to mocnych
trunków. Zdobywali oni spirytus torpedowy. Spore zapasy
bezużytecznych już torped, które składowano na Helu,
posłużyło do celów konsumpcyjnych i leczniczych.
Marynarze, którzy nie zawsze napychali
do syta żołądki musieli utyskiwać na służbę
kwatermistrzowską. Szczególnie "dostawało
się" jednemu oficerowi, do którego przylgnęło
przezwisko "Korniszon". Jak wspominał kmdr
Steyer, tego nieeleganckiego przezwiska "dosłużył
się" gdyż nie chciał wydać do posiłku
marynowanych ogórków (10)
Dowództwo Rejonu Umocnionego starało
się zdobywać żywność w sposób bardziej
zorganizowany. Kilka razy po zapasy prowiantu zostały
wysłane trałowce i holowniki. 3 września trałowce
przywiozły na Hel zapasy owoców. Jak trudne były to
misje wspominał dowódca ORP "Jaskółka":
W dniu 3 września "Jaskółka"
i "Rybitwa" wychodzą do Gdyni w celu
eskortowania na Hel i do Jastarni statków przybrzeżnych
i kutrów rybackich załadowanych zaopatrzeniem. Okręt
cumuje przy dworcu morskim we wachcie bojowej. Tu
dochodzi wiadomość o wypowiedzeniu Niemcom wojny przez
Anglię i Francję. Wysłani na Ląd marynarze zdobywają
papierosy, trochę mięsa i chleba. (...) częste alarmy
przeciwlotnicze, fałszywe. (...) Okręt wraz z
"Rybitwą" odkotwiczył na Hel nikogo nie
eskortując. Obrano okrężny kurs na Hel wzdłuż Kępy
Oksywskiej na Nord, a potem na Ost do Helu. Przejście
odbyło się w alarmie bojowym, nawigacja na zliczenie
według kompasu i zegarka. (...) Duch wśród załogi
dobry (11)
Innym razem wysłany po ryż holownik
przywiózł... armaty przeciwlotnicze. Dowódca Rejonu
Umocnionego zezwolił rybakom zamieszkującym nadmorskie
miejscowości na połowy. Na potrzeby wojska pracowały
również wędzarnie. Jak wspominał Steyer, za ryby
Kaszubi otrzymywali godziwe wynagrodzenie. Rybacy
wypływali również już w czasie wojny. Po powrocie
część połowu sprzedawali bezpośrednio na
nabrzeżach.
Warto jeszcze wspomnieć o żołnierskiej
gospodzie, która funkcjonował a w jednej z opuszczonych
restauracji. Wolni od zajęć marynarze mogli zajść do
tego lokalu i bezpłatnie napić się kawy czy herbaty.
Gospodę prowadziły żony oficerów Marynarki Wojennej (12)
Ważną sprawą było zapewnienie
odpowiednich kwater dla walczących żołnierzy i
ludności cywilnej. Wykorzystywano istniejące przed
wojną obiekty, a także wznoszono nowe, w większości
prowizoryczne. Dowódca Floty jeszcze przed wojną
przeniósł się z Oksywia na Hel, gdzie stacjonował w
jednym ze schronów. Było to bezpieczne schronienie;
kontradmirał Unrug nie ustrzegł się jednak pewnych
niebezpieczeństw. Marynarze wspominali widok Dowódcy
Floty uciekającego długimi susami przed spadającymi
bombami. Dowództwo obrony Helu na początku oblężenia
stacjonowało w biurowcu Rejonu Umocnionego. Budynek ten
szybko jednak został rozpoznany przez niemieckich
obserwatorów i stał się celem ataków bombowych. Kmdr
Steyer zdecydował się więc na zmianę "adresu
zamieszkania". Wybór padł na niedokończone
koszary usytuowane w lesie niedaleko kościoła
katolickiego. Rosnące wokół niego drzewa doskonale
spełniły swoją funkcję maskującą. Nowa siedziba
Steyera ani razu nie stała się celem ataków.
Marynarze i członkowie baonu KOP
"Hel" kwaterowali w różnych miejscach.
Najsolidniejsze kwatery zajmowali ci, którzy
obsługiwali baterie artylerii nadbrzeżnej i
przeciwlotniczej. Mieli oni do dyspozycji koszary, w
których przebywali po służbie w przerwach między
wachtami bojowymi. Nie wszystkie spełniały kryteria
dotyczące tego typu obiektów. W nowych barakach dla
obsługi 32 i 33 baterii nadbrzeżnej, oddanych do
użytku w kwietniu 1939 r. nie zdążono zainstalować
kuchen. Jeszcze przed wybuchem wojny starano się
zaradzić tym kłopotom zajmując prywatne wille na
potrzeby marynarki. W maju 1939 r marynarze częściowo
zajęli willę "Polonia". Przed ostatnimi
wakacjami Kierownictwo Marynarki Wojennej nie zezwalało
na organizowanie obozów i kolonii letnich. Budynki, w
których zwykle wypoczywały dzieci, tego lata
użytkowali marynarze (13)
W czasie oblężenia stałe przebieganie
między bateriami a koszarami stało się na tyle
uciążliwe, iż dowódcy zezwalali artylerzystom na
pozostawanie po wachtach na terenie baterii. Dzięki temu
zmęczeni marynarze mogli więcej czasu poświęcić na
odpoczynek. Obsługa baterii im. Henryka Laskowskiego
mogła spędzać noce w nowoczesnych schronach
amunicyjnych. Dowódcy starali się także zorganizować
inne kwatery. Na cyplu helskim wybudowano prowizoryczne
baraki. Do ich budowy marynarze zużyli drewno pozostałe
z rozebranych łazienek. Żandarmi z 2 Morskiego Plutonu
Żandarmerii postanowili zbudować sobie bezpieczne
schronienie przed nalotami. Wykorzystano szyny kolejowe
znalezione niedaleko dworca kolejowego i belki pozostałe
po rozbiórce wieży w zborze ewangelickim. Dowódca
plutonu wspominał, iż cała konstrukcja była bardzo
solidna i uzyskała wysokie oceny wśród inżynierów
walczących na Helu. Żandarmi jednak dosyć szybko
zaczęli rezygnować ze spędzania wolnego czasu w tym
bunkrze. O wiele bezpieczniejsze wydawały im się
kwatery w leśniczówce, którą zajmowali. W jej
piwnicach kwitło życie towarzyskie w czasie nalotów.
Jak wspominał komandor Włodzimierz
Steyer, żołnierze i marynarze zajmowali również puste
schrony minowe i torpedowe. Obiekty takie zwykle budowane
w miejscach odludnych, doskonale nadawały się na
schronienia i jak twierdził dowódca RU Hel, zyskały
sobie wśród obrońców półwyspu złą sławę (14)
Wśród obrońców Helu dużym
powodzeniem cieszyły się szkoły. Helska placówka
została przekształcona na szpital, w jastareńskiej
kwaterowali marynarze z ORP "Jaskółka",
szkołę w Juracie zajmował jeden z oddziałów KOP. Jak
wspominał przydzielony do tej jednostki mat Witold
Hubert, pokoje nauczycielskie zajmowali oficerowie, w
salach zaś ulokowali się żołnierze (15). Podoficer
ten wspominał również z pewnym przekąsem warunki
panujące w okopach przy polu minowym:
Przedpole okopów tworzył wycięty
całkowicie drzewostan na całej szerokości półwyspu,
i na około 200 m przed okopami, co dawało bardzo dobre
pole widzenia i dobry ostrzał. Całe przedpole było
zaminowane oraz zabezpieczone zasiekami kolczasto -
drucianymi, łączonymi z minami. Na szosie dojazdowej od
strony Wielkiej Wsi zastosowano miny przeciwczołgowe
(...)
Same okopy przedstawiały obraz nędzy i
rozpaczy. Zwykłe wyryte rowy o wysokości człowieka, w
pewnych fragmentach przykryte gałęziami przysypanymi
ziemią, co pozorowało dach nad głową, tyle że
przemakalny, nie mówiąc o obronie przed pociskami
artyleryjskimi, moździerzowymi itp. Schronem z
prawdziwego zdarzenia można by nazwać jedynie zbudowany
dla potrzeb sanitarnych i "sztabu" bunkier,
zlokalizowany na zapleczu okopów w odległości około
100 m od linii, którego zabezpieczenie górne było
złożone z bali drzewnych ułożonych warstwami oraz
uszczelnionymi dużą warstwą ziemi (16)
Ocena ta nie jest do końca sprawiedliwa.
Inni uczestnicy obrony Półwyspu Helskiego nie
wspominali o aż tak złych warunkach panujących w
okopach, a archiwalne zdjęcia ukazują dobrze zbudowane
rowy strzeleckie.
Rybacy, którzy pozostali na Helu, w
większości mieszkali we własnych domach. Z czasem
jednak, gdy groźba nalotów stała się bardzo realna,
zaczęli szukać sobie bezpieczniejszego lokum. Wybór
padł na piwnice budynków wojskowych. Chronili się tam
członkowie rodzin zawodowych żołnierzy. Najpierw
mieszkańcy rybackiej osady schodzili się tam tylko na
czas nalotów, później zaś niektórzy postanowili tam
zamieszkać na stałe. Schronienie to tak opisywał kpt.
B. Żarczyński:
Syreny przeciwlotnicze swoim buczeniem
(...) spędzały ludność cywilną do schronów lub
piwnic domów. Początkowo każdy szukał kryjówki przed
bombami w pobliżu swego miejsca pobytu. Później
okazało się, że domy rybackie nie stanowiły żadnego
zabezpieczenia przed bombami. (...) Dlatego ludzie ze wsi
zaczęli przenosić się do piwnic bloków mieszkań
oficerskich pobudowanych niedawno opodal dworca
kolejowego na Helu. Gdy rozeszła się wieść, że
najlepsze schronienie przed bombami jest w piwnicach tych
bloków, wkrótce stały się one przepełnione, a
niektórzy zamieszkali tam na stałe. Nawet panie z Koła
Rodziny Wojskowej, prowadzące gospodę żołnierską na
wsi, zamykały wieczorem swój lokal i udawały się na
spoczynek nocny do piwnic w blokach. Na szczęście we
wrześniu tylko kilka bomb i pocisków artyleryjskich
spadło w tym rejonie. Uległy zniszczeniu okna, ściany
budynków i częściowo mieszkania. Piwnice pozostały
nietknięte do końca walk i przez cały czas służyły
na ochronę dla ludności cywilnej (17)
W Helu rozniosła się wieść, iż
miejsce to jest bezpieczne. Schronienia zaczęli tu
szukać ranni ze zbombardowanego i zdewastowanego
helskiego szpitala Marynarki Wojennej. Stanowiło to
duży problem, gdyż w przepełnionych piwnicach ciężko
było utrzymać odpowiednie warunki higieniczne. Źle
gojące się rany wydzielały przykrą woń. Zaduch stał
się nie do zniesienia. Mieszkający w piwnicach ludzie
dopominali się usunięcia z nich rannych. Komendant
szpitala przychylił się do ich prośby, obawiając się
epidemii. Chorych sprowadzili z powrotem do szpitala
żandarmi.
W rybackich wioskach, w których nie
było solidnych budowli, mieszkańcy mieszkali w swoich
domach. Z czasem przyzwyczaili się do nalotów. Wydaje
się, iż w dużej mierze ignorowali bombardowania.
Świadczyć o tym może liczba ofiar, jakie pociągnął
za sobą atak niemieckich lotników na Kuźnicę. Dopiero
po takim przeżyciu większość rodzin rybaków
zaczęło chować się przed samolotami w przygotowanych
wcześniej rowach przeciwlotniczych.
Warto również nieco miejsca
poświęcić służbie zdrowia. Od 24 sierpnia 1939 r.
zaczęto organizować na Helu Szpital Polowy nr 3. Na
jego potrzeby zajęto szkołę podstawową. Wstawiono do
niej 104 łóżka pochodzące z pensjonatu Lido w
Juracie. Stamtąd również pochodziła reszta
wyposażenia kwatermistrzowskiego. Sprzęt medyczny
pozyskano z istniejącej tu przed wojną Izby Chorych
oraz z ewakuowanego w nocy z 30 na 31 sierpnia 1939 r.
gdyńskiego ambulatorium Dywizjonu Okrętów Podwodnych.
Część wyposażenia medycznego ofiarował również dr
Henryk Cetkowski. Lekarzem garnizonowym pozostał kpt.
lek. Zbigniew Wierzbowski, komendantem zaś szpitala -
por. chir. Paweł Czajkowski. Nad personelem
pielęgniarskim czuwała przełożona pielęgniarka dypl.
Elżbieta Cetkowska, posiadająca stopień kapitana
rezerwy (18)
Szczególnie ciężki dzień przeżyli 1
września 1939 r. członkowie służby medycznej.
Pierwszego rannego przywieziono do 3 szpitala polowego
Marynarki Wojennej o godz. 8 rano. Zespół lekarzy
dowiedział się od niego o bombardowaniu bazy MDLot. w
Pucku. Niedługo potem nastąpiła wizytacja komandora
Steyera. Porucznika Mieczysława Milewskiego, powołanego
z rezerwy do służby popołudniowy nalot zaskoczył
niedaleko molo. Pod ostrzałem i bombami dobiegł do
szpitala. Tam już zaczęto zwozić pierwszych
poszkodowanych. Dawał się poznać brak koordynacji
pracy. Porucznik Milewski rozpoczął opatrywanie lżej
rannych. W tym czasie inni lekarze: por. Czajkowski i
ppor. Skomoroch operowali cięższe przypadki. Po
zakończeniu pracy postanowiono solidniej zorganizować
pomoc i zaprowadzić podział obowiązków. Trudniejsze
operacje mieli przeprowadzać komendant szpitala, jego
asystent i zespół operacyjny; por. Milewski miał
zająć się na holu lżejszymi obrażeniami i
segregacją rannych. Pracę miał koordynować kpt.
Wierzbowski. Ok. godz. 18, słysząc odgłosy toczącej
się bitwy morskiej, odesłano do portu obydwie dostępne
sanitarki. Wkrótce zaczęły one przywozić pierwszych
rannych z "Gryfa". Wymyślony podczas przerwy
system zaczął się sprawdzać. Miały w tym również
zasługę sanitariuszki i siostry PCK, których
ofiarność chwalił por. Milewski. Niedługo potem w
ośrodku pojawili się członkowie załogi
"Mewy". Śmiertelnie rannego w brzuch ppor.
Mielczarka umieszczono w izolatce pod opieką
pielęgniarki. Mimo sprawnego działania większość
operacji przeciągała się. Lekarze po kilku godzinach
nieustannej pracy czuli się zmęczeni. Mały szpital nie
był przygotowany na przyjęcie tak wielkiej liczby
pacjentów. Zapadła więc decyzja odesłania ich do
szpitala na Oksywiu. Rozkaz taki przyniósł z dowództwa
kpt. Wierzbowski. Po przygotowaniu do drogi rannych
przesłano do portu, skąd popłynęli do Gdyni. W
ewakuacji brał udział m.in. kuter pościgowy straży
granicznej "Batory" (19)
Kolejnym dniem ciężkich zmagań
pracowników szpitala w walce o życie rannych był 3
września, kiedy to znaleźli się w szpitalu
poszkodowani w bombardowaniach. Rannych systematycznie
przewożono do szpitala Marynarki Wojennej. Poległych
pogrzebano zaś w lesie niedaleko dworca kolejowego.
Tych, dla których nie starczyło trumien, pochowano
zawiniętych w prześcieradła (20).
W nocy z 3 na 4 września przetransportowano ich koleją
do Gdyni. Helska placówka nie posiadała bowiem
rentgena, który był niezbędny do diagnozowania (21).
Mimo wojennych warunków siostry starały
się zapewnić jak najlepszą opiekę rannym. Jedna z
nich wspominała o kilku trzymanych na dziedzińcu
szkoły krowach, dzięki którym chorzy i poszkodowani
mogli pić świeże mleko
21 września podczas ostrzału
artyleryjskiego jeden z pocisków wystrzelonych przez
"Schleswiga - Holsteina" trafił w szkołę.
Jedna z sanitariuszek tak przedstawiała to wydarzenie:
Pocisk artyleryjski pancernika trafił w
szpital. Zawala się część gmachu, niszczy salę
zabiegową, zabija rannych. Zasypani, wycieńczeni ranni;
szukamy się wzajemnie. Jest późne popołudnie (22)
W nocy ewakuowano szpital do Juraty, do
ośrodka wypoczynkowego "Rodzina Urzędnicza".
Ewakuację tak wspominała jedna z sanitariuszek:
Po zbombardowaniu spotkałyśmy się z
przełożoną. Znaleziono Dom Wypoczynkowy kolejarzy.
Rannych przewieziono tam nocą. Gdy ich przewożono,
przez godzinę miałam karabin i wskazywałam kierunek.
Dostałyśmy pokój na samym szczycie wysokiego 3 - 4
piętrowego budynku od strony morza. Było tam pełne
wyposażenie hotelowe. Zamieszkałyśmy w sześć osób w
pokoju (23).
Lekarze, sanitariuszki i sanitariusze
musieli również dojeżdżać po rannych na pierwszą
linię walk. Szpital helski dysponował 2 sanitarkami.
Ich obsady wykonywały ciężką pracę udzielając
pierwszej pomocy rannym i przygotowując zabitych do
pochówków. Ich pracę tak wspominał kpt. Żarczyński:
Po drodze przechodziliśmy obok
zbombardowanej baterii "Boforsów". Stał tam
samochód sanitarny i kilka dziewczyn z czerwonymi
krzyżykami na białych opaskach oraz dwóch marynarzy
sanitariuszy, którzy bandażowali rannych i zbierali
ciała zabitych. (...) Z leja przyglądałem się jak
sprawnie dziewczęta opatrywały rannych i lokowały ich
do karetki. Zabitych znosiły w jedno miejsce i
układały na piasku rzędem. Pewnie karetka zabierze
trupy w następnej turze. Teraz tylko odłamywano im
połówki "legitymacji śmierci" i nawlekano je
na kółko z drutu (24)
W czasie długotrwałych walk ważnym
zadaniem było utrzymanie spokoju i porządku wśród
obrońców. Zadanie to przypadło w udziale 2 Morskiemu
Plutonowi Żandarmerii. Jedną z jego pierwszych akcji
wojskowych była opisywana wcześniej eskorta
ewakuujących się z Helu cywilów. W czasie wojny
przybyły nowe obowiązki. Należało do nich
wyłapywanie dezerterów i maruderów, sprawdzanie
wszystkich sygnałów o dywersjach czy szpiegostwie,
wreszcie kontrola ludności cywilnej. Jednym z ostatnich
zadań było uśmierzenie buntów w oddziałach
przeciwdesantowych.
Żandarmi pełnili warty przy kwaterach
Dowództwa RU Hel. Zawsze znajdowali się tam wartownicy,
a także stacjonował podoficer. Jego zadaniem było
pilnowanie, aby nikt niepowołany nie dostał się do
sztabu. Podoficerowie zmieniali się co osiem godzin.
Patrolowano również teren rejonu umocnionego.
Szczególną uwagę zwracano na tak ruchliwe miejsca jak
dworzec kolejowy, żołnierska gospoda, przystań
portowa, hotele i pensjonaty. Kontrolowano również
skrzyżowania dróg, bramy wjazdowe na tereny wojskowe, a
także dróżki leśne. Żandarmi kontrolowali napotkane
osoby sprawdzając, czy mają pozwolenie na przebywanie
tutaj. Marynarzy, którzy nie mogli wytłumaczyć swojej
tu obecności odstawiano do jednostek. Jeśli zaś
zachodziły jakiekolwiek podejrzenia o samowolne
oddalenie, dezercję czy dywersję, dochodziło do
aresztowania (25).
Patrole takie odbywały się zarówno w dzień jak i
nocą.
Nocami kontrole były o wiele
intensywniejsze. Od świtu do zmierzchu obowiązywała
godzina policyjna. Co wieczór dowódcy oddziałów
otrzymywali obowiązujące tej nocy hasło. Przesyłano
je w zalakowanej kopercie. Oficerowie zapoznawali z nim
podwładnych, których zamierzali wysłać poza teren
jednostki. Ci, którzy w tym czasie poruszali się po
terenie RU Hel, musieli je znać. Jego nieznajomość
mogła kosztować życie. Wypadek taki zdarzył się 12
września. Od kuli wartownika zginął por. mar.
Okoński.
Tego dnia o godz. 22 miało miejsce
wydarzenie, które odbiło się echem wśród obrońców
Helu. Stojący na warcie w porcie handlowym marynarz
zobaczył błyski światła na zacumowanych do nabrzeża
łodziach. Antoni Seroka, biorący udział w obronie Helu
jako żandarm w 2 Morskim Plutonie Żandarmerii tak
opisywał to zdarzenie:
Tejże nocy godzina dwudziesta druga. W
basenie portu handlowego stoją dwie kanonierki. U nasady
mola czuwa wartownik - marynarz. Wie, że w nocy przy
kanonierkach ani w ogóle w obrębie portu nie powinno
być nikogo. Wie też, że w razie jakiegokolwiek ruchu
przy kanonierkach ma strzelać bez ostrzeżenia. Morze
jest czarne, gładkie, ani jednego światełka. W
powietrzu, poza dalekimi wybuchami, panuje cisza. Ostatni
nalot przeszedł, następnego jeszcze nie słychać.
Napięcie odgania senność. W pewnym momencie w obrębie
kanonierek, czy przycumowanych do nich łodzi, na
sekundę błysło światło. Chwyta karabin. Wpatruje
się w napięciu. Może mu się tylko przywidziało.
Może narobi fałszywego alarmu... Po paru sekundach nowy
błysk światła, tuż nad wodą. Marynarz zdławionym
głosem krzyczy zgasić światło! Naciska spust. Pada
strzał. Odcinek zaludnia się. Zbiegają się ludzie,
zjawia się komendant warty. Przeszukano port,
spenetrowano kanonierki i łodzie. Wynik? - W jednej z
łodzi znaleziono martwe ciało w marynarskim uniformie.
W zabitym zidentyfikowano porucznika marynarki Tadeusza
Okońskiego (26)
Wartownik został aresztowany i
odprowadzony do aresztu. Relacjonujący wydarzenie
wspominali, iż bardzo przejął się sprawą, szlochał (27) Zabitego
przeniesiono do kostnicy.
Przesłuchano kolegów zabitego. Według
ich zeznań porucznik Okoński szukał w nocy zagubionego
pamiątkowego scyzoryka. Przy poszukiwaniach korzystał z
zapałek lub latarki. Komandor Steyer na mocy
przysługujących mu praw nie skierował sprawy do sądu
wojennego. Wartownik został wysłany na pierwszą linię
(28).
Dwa dni później przeprowadzone zostały
sądowo - lekarskie oględziny zwłok. Brali w nich
udział ppor. lekarz, dowódca plutonu żandarmerii, kpt.
Żarczyński, i kapral Antoni Seroka. Jak zauważył w
swych wspomnieniach ten ostatni, zabrakło
przedstawiciela sądu wojennego. Badanie wykazało, iż
sekcja zwłok była zbędna (29).
Kula przeszła przez serce. Oficer został pochowany
dzień później.
Aby ułatwić nadzorowanie dużego tereny
zorganizowano w plutonie oddział konny. Żandarmi
dosiadali kilkunastu koni. Dzięki nim łatwiej było
patrolować odległe rewiry. Częstymi akcjami tego
oddziału było wyłapywanie zbiegów z jednostek
wojskowych. Jedną z takich akcji opisał kpt.
Żarczyński. Miała ona miejsce po silnych
bombardowaniach Helu 3 września. Wielu ludzi uciekło
wtedy ze stanowisk swych oddziałów i pochowało się po
lasach. Szybko pojawiła się pogłoska, iż w czasie
nalotu dwóch spadochroniarzy niemieckich wylądowało na
półwyspie. Dowództwo potraktowało ją poważnie.
Dywersanci mogliby nadawać sygnały naprowadzające
artylerię okrętową czy samoloty, a nawet sami
wysadzać ważne obiekty na Helu. Zorganizowano obławę.
Jej przebieg tak opisywał kpt. Żarczyński:
Otrzymawszy taką informację oddział
konny żandarmerii natychmiast wyruszył do przeszukania
zalesionego terenu. Jednocześnie porozumiał się z
dowódcami oddziałów, zgrupowanych w Rejonie
Umocnionym, aby zaplecze swoich pozycji w promieniu
kilkuset metrów opatrolowali szczegółowo. W tym dniu
całe przedpołudnie tyraliery drużyn i plutonów
przemierzały krok za krokiem nabrzeże Rejonu
Umocnionego. Środkiem zaś półwyspu oddział konny
żandarmerii w szyku rozwiniętym, przejechał las od
cypla do Juraty i z powrotem. Wzmożono czujność na
posterunkach ochronnych przy magazynach i obiektach
wojskowych (30).
Plonem tej akcji było złapanie pewnej
liczby maruderów. Ludziom tym dokładnie sprawdzono
dokumenty. Okazało się jednak, iż żaden z nich nie
był niemieckim spadochroniarzem. Wielu uczestników
obrony Helu wspominało, iż kmdr Steyer często
korzystał z przysługujących mu uprawnień i wysyłał
maruderów do oddziałów, które walczyły na pierwszej
linii. Wielu z nich zrehabilitowało się później
dzielnie walcząc na froncie.
Do obowiązków żandarmów należało
również sprawdzanie innych sygnałów o działalności
szpiegowskiej i dywersyjnej. Większość z nich okazała
się fałszywa; miały jednak na Helu zdarzenia, w
których brali udział niemieccy dywersanci. Niekiedy
wiadomości o sabotażach wyjaśniały się bardzo
szybko, czasem jednak żandarmi musieli wyruszać w
teren, aby zbadać sprawę. Kpt. Żarczyński wspominał,
że pod koniec pierwszego tygodnia września otrzymał od
obserwatorów z baterii cyplowej wieści o dywersantach.
Niszczyli oni pozostawione niedaleko brzegu zniszczone
wodnosamoloty. Zadzwonił do Steyera z prośbą o
instrukcje. Dowódca RU Hel wyjaśnił mu jednak, iż
zaszło tutaj nieporozumienie. W rzeczywistości to
spieszeni lotnicy wymontowywali karabiny maszynowe aby
wzmocnić obronę przeciwdesantową (31).
Innym razem marynarze z oddziału kutrów zauważyli
błyski w oknach mieszkania jednego z oficerów.
Natychmiast wysłano tam ludzi, którzy mieli sprawdzić
co się dzieje. Marynarze otoczyli budynek i wkroczyli do
mieszkania. Zastali oni kapitana Zwartyńskiego, który
korzystając z czasu wolnego od służby przyszedł do
siebie by umyć się i zmienić bieliznę. Niezbyt
dokładnie zasłonił okno. Przez szpary w zasłonach
przezierało światło. Kapitana aresztowano i odstawiono
do kwater żandarmerii. Szybko rozniosła się w Helu
plotka, iż aresztowano szpiega w mundurze oficera.
Dowódca RU Hel wspominał, że "cennym
źródłem" takich sygnałów okazali się
oficerowie, którym udało się ewakuować z Oksywia, a
dla których nie udało się znaleźć zajęcia. Steyer
opisywał na kartach "Samotnego półwyspu"
kilka takich przypadków. Któregoś dnia doniesiono mu,
iż z jednego z kominów na terenie półwyspu regularnie
wieczorami unosi się siwy dym. Po sprawdzeniu okazało
się jednak, że komin należał do...wędzarni. Mimo
działań wojennych nie zaprzestała ona produkcji (32)
Żandarmi sprawdzali również wyrzucone
przez morze przedmioty należące do niemieckich
pilotów. Poszukiwano map, rozkazów itd. Marynarze
stacjonujący na pozycjach przeciwdesantowych chętnie
zbierali takie trofea. Układano je w jednym z
pomieszczeń niedokończonych koszar, w których
stacjonował dowódca RU Hel. Z czasem kolekcja rozrosła
się. Wielu marynarzy przychodziło ją oglądać.
2 Morski Pluton Żandarmerii sprawował
również pieczę nad jeńcami wojennymi. O zatrzymaniu
dwóch niemieckich żołnierzy pisałem już wcześniej.
Odstawiono ich do Juraty, a następnie odwieziono
samochodem na Hel do budynku, który przed wojną
pełnił rolę posterunku policji. Transportowano ich z
zawiązanymi oczami, by nie mogli niczego obserwować.
Zostali tam osadzeni w areszcie, gdzie "opiekował
się" nimi kpr. Seroka. Kilka dni później jedna z
bomb wybuchła na podwórku i częściowo zniszczyła
posterunek. Zdecydowano się przenieść jeńców do
nadleśniczówki, gdzie kwaterowali żandarmi.
Zatrudniono ich do pracy przy przygotowywaniu posiłków,
opiekowali się również końmi, a także wykopali dół
na schron plutonu (33).
Dowództwo obrony starało się
również, aby walczący byli informowani o przebiegu
walk. Powołanym do służby rezerwistom zajmującym się
przed wojną dziennikarstwem polecono redagowanie
gazetki. Biuletyny te wydawane były codziennie i z
początku cieszyły się popularnością wśród
walczących. Podawano w nich jednak nie zawsze prawdziwe
informacje. Często pojawiały się wiadomości o
sukcesach wojennych i nadciągającej pomocy. Rodziły
się niesprawdzone plotki, które po wyjaśnieniu
załamywały żołnierzy. Większą wiarą darzono
informacje radiowe. Z czasem jednak Niemcy zaczęli
wykorzystywać rozgłośnie radiowe do pracy
propagandowej. Dowództwo postanowiło zabrać wszystkie
odbiorniki radiowe należące do ludności. Zadanie to
otrzymał pluton żandarmerii. W ciągu jednego dnia
odebrano wszystkie radia i zdeponowano w piwnicach gmachu
poczty. Zorganizowano tam nasłuch radiowy wielu
rozgłośni krajowych i zagranicznych. Zajęła się tym
informacja wojskowa. Wytypowała ona marynarzy, którzy
władali różnymi językami. Po przechwyceniu istotnych
wiadomości powiadamiano o nich dowództwo, starając
się, aby złe wiadomości nie przedostały się do
obrońców
Na Półwyspie Helskim, oprócz władz
wojskowych, funkcjonowała także administracja cywilna.
Jej przedstawicielem był wójt z Jastarni, Marian
Stelmaszczyk. Człowiek ten, jak wspominał pamiętnikarz
tych ziem, ks. Paweł Stefański, jeszcze przed wojną
dał się poznać jako sprawny organizator i dobry
urzędnik. W jego wspomnieniach można przeczytać:
Okres od jesieni roku 1938 do lipca 1939
roku był dla nas wprost przełomowy. W tym czasie nasze
wioski zmieniły zupełnie swe oblicze. Prawie dziewięć
miesięcy pracowało przeciętnie około 200 ludzi nad
upiększeniem naszych uzdrowisk - więźniowie z
Wejherowa ulokowani w łazienkach, nasi rybacy i
rzemieślnicy zamiejscowi. A to wszystko z inicjatywy
naszego dzielnego wójta Stelmaszczyka. (...)
bezsprzecznie pan wójt był duszą wszystkiego, o
wszystkim pamiętał, o wszystko się starał. Doglądał
wszędzie, przynaglał do pośpiechu, tak, że
szepnąłem mu do ucha:
- A gdzie stanie pomnik dla pana wójta? (34)
W czasie oblężenia Helu jastareński
wójt starał się pomagać wojsku. Udało mu się
zorganizować cywilną służbę obrony przeciwlotniczej
biernej, straż porządkową, która pilnowała mienia
pozostawionego w rozbitych domach i magazynach. Jego
zasługą było również stworzenie cywilnych drużyn
przeciwpożarowych. Dzięki jego staraniom ludność
cywilna mogła się dożywiać w wojskowych kuchniach
polowych. Jego służba zakończyła się 2 października
wraz z kapitulacją Helu.
Cywilni urzędnicy Helu nie przestali
pracować po wybuchu wojny. Działała poczta, dzięki
której powołani pod broń rezerwiści mogli regularnie
otrzymywać wiadomości od swych krewnych przebywających
na półwyspie, działała również kolej. Parowozy
kursowały nocami, zatrzymując się nie tylko na
przedwojennych stacjach, lecz również w miejscach
położonych w pobliżu baterii artylerii.
Należy również wspomnieć o
inicjatywie mieszkańców nadmorskich miejscowości,
którzy w obliczu niebezpieczeństwa postanowili schować
patronkę helskich marynarzy i rybaków - Matkę Boską
Swarzewską. Figurka ta, do której rybacy byli bardzo
przywiązani, została wykonana około 1430 r.,
posiadała więc także wartość historyczną (35). Zwrócono
się o pomoc do wojska. Por. rez. Jan Benderski
wspominał:
W tym czasie zwróciła się do nas
miejscowa ludność o zezwolenie na schowanie cudownej
figury Matki Boskiej Swarzewskiej w skarpach nad zatoką
z obawy, że w razie wejścia Niemców, gotowi oni
figurę Matki Boskiej o historycznej wartości zabrać.
Wieczorem figura Matki Boskiej
Swarzewskiej została zakopana w pobliżu zatoki w
miejscu dokładnie oznaczonym i sporządzono protokół,
podpisany przez miejscowego proboszcza Pronobisa,
dowódcę batalionu oraz przeze mnie. Protokół ten
miał zostać przesłany do rąk ordynariusza diecezji
chełmińskiej, ks. biskupa Okoniewskiego. W kościele, w
miejsce figury Matki Boskiej, postawiono już
przygotowaną dokładną kopię oryginalnej figury (36).
Marynarze, żołnierze i ludność
cywilna starali się, aby życie na Helu przebiegało we
wrześniu 1939 roku normalnie, pomimo toczącej się
wojny.
1 Relacja B. Żarczyńskiego [w:]
Ostatnia reduta [red] R. Witkowski, Gdańsk 1973, s.
289.
2 Żarczyński, tamże, s. 277.
3 Żarczyński tamże ,s. 277, 278.
4 Żarczyński, tamże, s. 278.
5 Witkowski R., Hel na straży Wybrzeża, Warszawa
1974, s. 175.
6 Relacja E. Szczepaniuka [w:] Ostatnia reduta, s.
205.
7 Steyer Wł, Samotny półwysep, Poznań 1969, s.
98.
8 Relacja W. Huberta [w:] Ostatnia reduta, s. 230.
9 Relacja Wł. Urbaniaka [w:] Ostatnia reduta, s.
106.
10 Steyer, tamże, s. 98.
11 Relacja Borysiewicza [w:] Ostatnia reduta, s. 96.
12 Żarczyński, tamże, s. 289.
13 Witkowski, tamże, s. 175 i nn.
14 Steyer, tamże, s. 89.
15 Hubert, tamże, s. 229.
16 Hubert, tamże, s. 230.
17 Żarczyński, tamże, s. 298, 290.
18 Rejon Umocniony Hel w kampanii wrześniowej 1939
r. Służba zdrowia i duszpasterstwo, [red:] Józef
Wąsiewski, Warszawa 1998, s. 67.
19 Realcja M. Milewskiego [w:] Ostatnia reduta, s.
261 - 264.
20 Milewski, tamże, s. 266.
21 Witkowski, tamże, s. 237.
22 Relacja Stanisławy Gazy, [w:] Rejon Umocniony Hel
w (...), s. 77.
23 Relacja Heleny Bodniak ,[w:] Rejon Umocniony Hel w
(...), s. 86.
24 Żarczyński, tamże, s. 283.
25 Żarczyński, tamże, s. 285.
26 Seroka A, 32 dni obrony Helu, Olsztyn 1979, s. 65.
27 Seroka A, tamże, s. 65, Steyer, tamże, s. 72.
28 Steyer, tamże, s. 73.
29 Seroka A, tamże, s. 81.
30 Żarczyński, tamże, s. 293.
31 Żarczyński, tamże, s. 293.
32 Steyer, tamże, s. 90.
33 Żarczyński, tamże s. 295.
34 Stefański, Wspomnienia z Jastarni 1917 - 1939,
Gdynia 1997, s. 180.
35 Katalog zabytków sztuki, województwo gdańskie,
Puck, Żarnowiec i okolice, [red:] B. Rol, I.
Strzelecka, Warszawa 1989, s 3
36 Relacja J. Benderskiego [w:] Ostatnia reduta, s
220
|