"Helska Bliza" (Numer xxxx)

Tam, za progiem…(1)

Krancbal w Nadolu.

Lato się kończy – czas na wspominki… Byliśmy zaproszeni do skansenu w Nadolu na ludowy festiwal „Krancbal”. Powitała nas tam świetna organizacja – galowo umundurowani strażnicy kierowali na przygotowane, obszerne DARMOWE parkingi, wszędzie transparenty i plakaty. A w skansenie już grała wygalowana orkiestra strażacka - aż szkoda, że w Helu takiej nie mamy! Przy wejściu zamiast wydawania biletów stawiano każdemu stempel na przegubie – jak na dyskotece, co umożliwiało wielokrotne wchodzenie i wychodzenie z ogrodzonego terenu. A tam wewnątrz – kilkanaście świetne zrekonstruowanych zabudowań gospodarczych sprzed wielu-wielu lat, a w nich i wokół nich pełno rzemieślników, gawędziarzy i występujących na scenie zespołów.

Po odwiedzeniu stodoły pełnej maszyn rolniczych, zawierającej w sobie ponadto mini-muzeum pszczelarstwa, po zwiedzeniu wiekowej – choć wyglądającej jak nowa obory przeciskając się pomiędzy licznymi kramikami z ludowym rękodziełem obejrzeliśmy jak się kiedyś robiło masło – testując od razu jego smak i popijając świeżą maślanka. W niziutkiej chacie mieszkalnej wyposażonej wewnątrz tak, jakby lokatorzy sprzed stu lat tylko na chwilkę ją opuścili wdałem się w rozmowę z jedną ze starszych pań, która przędła na kołowrotku. Pani ta tak ciekawie opowiadała o tym, jak się robi przędzę, jak przygotowuje się materiał i jak to było przed laty, że znajomi musieli mnie stamtąd wyciągać podstępem, bo do oglądania była jeszcze masa rzeczy.

Na scenie pod gołym niebem cały czas grała muzyka, przerywana tylko rewelacyjnymi, kaszubskimi gadkami jednej z członkiń zespołu regionalnego. Była to istna kaszubska Hanka Bielicka! Opowiadała tak wartko i ciekawie, że widownia przy każdym z jej licznych występów ryczała ze śmiechu, wytężając jednocześnie uszy do maksimum, żeby zrozumieć w pełni dość trudne chwilami do zrozumienia kaszubskie słowa, a zwłaszcza błyskotliwe pointy dowcipów. W innej z odwiedzonych przez nas mieszkalnych chat, w niesamowitym tłoku pod niziutkim stropem, mistrz masarski dawał pokaz, jak się robi domowe kiełbasy – wyglądało to tak prosto – kręcił korbką, a równiutkie i kształtne kiełbaski jakby same rosły mu w rękach. Już potem, na zewnątrz, można było wypróbować smak tych kiełbasek wędzonych na poczekaniu w drewnianej – też zabytkowej wędzarence.

Przechadzając się po skansenie zagadywaliśmy licznych rzemieślników, którzy okazywali się świetnymi gawędziarzami i z przyjemnością tłumaczyli zawiłości swojego fachu. Niespodziewanym przebojem festynu okazała się zwykła balia z tarą, gdzie każdy mógł się namacalnie przekonać, jak się jeszcze do niedawna prało i gdzie ciągle czekały w kolejce dziewczynki chcące spróbować tej rozrywki.. Już na zakończenie wdaliśmy się w dyskusje z panem, który przy pomocy nożyka robił przepiękne plecione baciska – z dębowych kijów! Fascynujący był dla nas sam sposób produkcji – kij trzeba było rozszczepić wzdłuż najpierw na czworo, potem jeszcze każdą z tych części na troje i tak powstałe wiotkie i długie patyczki ostrugać na okrągło, by nadawały się do zaplatania w giętkie jak wiklina sploty. A na brzegu jeziora Żarnowieckiego przy skansenie przyciągała uwagę zacumowana łódź Sankt Adalbertus (sprawdzic nazwe!!!)  wykonana dokładnie według sztuki szkutniczej sprzed wielu wieków…

 

Alojs Krakauer
[© Władysław Szarski]